Bardzo ładny film prawie fabularny

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Ilu miłośników kina, tyle jego definicji. Tyle względem niego oczekiwań. Jedni chcą, by X Muza serwowała historie z przekonującym ciągiem przyczynowo-skutkowym i tacy albo treść przedkładają nad obraz, albo przynajmniej gotowi są wybaczyć pewne niedociągnięcia formalne, jeśli fabuła jest wyjątkowo wciągająca. Inni chcą po prostu cieszyć oczy – i z racji specyfiki medium nie wydaje się to wszak zaskakujące. Parnassus, najnowszy film Terry'ego Gilliam'a skierowany jest do ostatniego grona odbiorców i to ich oczekiwania, jak sądzę, zostaną zaspokojone.

Akcja dramatyczna jest raczej wątła; scenariusz to zdecydowanie najsłabsza strona filmu. Warto w tym miejscu wspomnieć, że dość swobodne traktowanie scenopisu charakteryzuje sposób pracy Gilliama na planie. I może stąd zachwyty nad, nazwijmy to, spontanicznością jego filmów, ale i stąd ewentualne posądzenia o ich chaotyczność. W Parnassusie wykorzystuje autor ważny w naszej kulturze i chętnie eksplorowany motyw zaprzedania duszy diabłu – przy czym tutaj jest on jedynie pretekstem do wyeksponowania wizji reżysera. Otrzymujemy więc oszałamiające widowisko, popis Gilliama – kuglarza, Gilliama – iluzjonisty, prawdziwą wizualną ucztę.

Ten film jest jak bogato inkrustowane, ale puste pudełko. I jest taki z założenia. Sam reżyser oznajmił w jednym z wywiadów, że nie interesują go projekcje w kinach studyjnych, a jego filmy adresowane są do masowego odbiorcy. A takiego nietrudno chyba upajać koktajlem, jakim jest Imaginarium doktora Parnassus'a – gwiazdorska obsada, piękna kobieta, ponure widmo śmierci na planie (jest to ostatni film Ledgera, a specjaliści od reklamy uczynili ten fakt niemal podtytułem filmu) i efekty specjalne – to się zawsze dobrze sprzedawało i, jak pokazują statystyki, w tym przypadku nie jest inaczej.

A propos pierwszego ze składników recepty na sukces – trudno tu mówić o wybitnych kreacjach aktorskich; nie ma objawień ani rozczarowań. Poprawna Cole jako córka doktora, Valentina; Ledger, Depp, Law i Farrell, czyli cztery wcielania Tony'ego, raczej na tym samym, co zwykle poziomie. Na uwagę zasługuje jedynie Tom Waits, wcielający się w postać pana Nicka. Ten charyzmatyczny artysta to klasa sama w sobie, więc nic dziwnego, że swojego nonszalanckiego, diabelskiego dżentelmena, leniwie zaciągającego się papierosem, wykreował ze świetnym rezultatem. Innymi słowy, zło wcielone na najwyższym poziomie. Aktorskim, oczywiście.

To nie jest zły film. To nie jest dobry film. To film Gilliam'a. Hołd oddany potędze wyobraźni i jej widoczny owoc albo 120 minut pochwały wynalazku zwanego blue box'em. Nie warto chyba dywagować na temat jakości artystycznej całej strony formalnej, bo nieuchronnie wiązałoby się to przecież z wkraczaniem w rejony poczucia estetyki, a to, jak wiadomo, teren niebezpieczny i o charakterze do cna subiektywnym. Przystańmy na to, że ostatnie dzieło jednego z członków Monty Pythona to baśń 16+, niezbyt pouczająca, zupełnie niemoralizatorska i nie roszcząca sobie w tym kierunku pretensji. To raczej przyjemna w odbiorze pozycja nieobowiązkowa. Dla widzów wymagających ciekawego, spójnego opowiadania, przesłania, treści jako takiej w ogóle – Parnassus będzie rozczarowaniem. Może pięknym i powalającym, może jarmarcznym i kiczowatym, ale na pewno rozczarowaniem.

Zwiastun:

Gilliam podkreśla w wywiadach, że najbardziej interesuje go w kinie "poszerzanie granic", czyli jeśli dobrze rozumiem eksperymentowanie.
To nie jest do końca udany eksperyment, ale lepsza, nawet nie do końca udana, oryginalna próba, niż powielanie schematów.

Idąc na Gilliama możemy się spodziewać przynajmniej jednego: zupełnie nie wiadomo czego się spodziewać. W każdym filmie odkrywa kolejny nieznany nam świat. Czasem go kupujemy, czasem nie, ale zawsze jest to coś ciekawego, coś "czego jeszcze nie było". To wartość sama w sobie myślę. A że w "Parnassusie" nie wyszło tak pięknie jak w "Brazil" czy (wg niektórych) w "Krainie Kraw" czy "Baronie..." -- cóż, bywa.

Ja właśnie "Barona" nie mogłam strawić. Poza scenami na księżycu, które były rzeczywiście komiczne i nowe, wszystkie pozostałe wątki znałam z książki i wynudziłam się jak mops.

Dodaj komentarz